A piłka nożna też wywołuje takie emocje?
O tak! O piłce rozmawiają wszyscy, a nazwisko „Robert Lewandowski” otwiera wiele drzwi. Gdy byłam w Ameryce Południowej kilkanaście lat temu, mówiłam „Juan Pablo Segundo”, a teraz wystarczyło „Lewandowski” i wszyscy wiedzieli, skąd jestem. Nie byłam świadoma, że jest taką gwiazdą. Co ciekawe, im bardziej na północ, tym większym respektem cieszą się polscy himalaiści. W pewnym momencie pojechałam do Mendozy napić się dobrego wina i zobaczyć Aconcanguę. Na ten szczyt często wspinają się wyczynowcy, gdy aklimatyzują się przed swoim wyjazdem w Himalaje, dlatego nasi wspinacze są tam bardzo znani i pomaga tam nazwisko „Kukuczka“. Informacja „jestem z Polski” była przyjmowana bardzo entuzjastycznie i spotkałam się z wieloma opiniami, że jesteśmy silnym narodem. Argentyńczycy mają dużą wiedzę o naszym himalaizmie i sukcesach.
Wino w Mendozie rzeczywiście jest takie dobre?
Pyszne! Szczególnie malbec! W okolicach miasta jest specjalny szlak winny: wyjeżdża się tramwajem z Mendozy do pobliskiego Maipú, gdzie znajdują się winnice. Wszyscy radzą, by na miejscu wypożyczyć rower i objechać je w ten sposób, ale dla mnie to niewyobrażalne, bo jednak po drodze się degustuje. Stwierdziłam, że pójdę piechotą, i dobrze zrobiłam, bo trafiłam do ledwie dwóch winiarni, a wracałam w stanie uniesienia (śmiech).
Mała rekompensata za to, że nie jadłaś steków.
Jestem wegetarianką i rzeczywiście specjały kuchni argentyńskiej mnie ominęły, bo jest bardzo mięsna. Asado, grillowane mięso, jest daniem narodowym. A w zasadzie to cały rytuał: w każdym domu jest miejsce, gdzie można grillować, w garażu albo na zewnątrz. Robi się to na specjalnym ruszcie albo palenisku zbudowanym z cegieł. Co ciekawe, na Ziemi Ognistej jest bardzo mało drewna na opał i wszyscy z Ushuaia, gdziekolwiek pojadą, gdy widzą choćby deskę, patrzą na nią jak na paliwo pod ulubione danie (śmiech). Pewnego razu pojechaliśmy na piknik i nagle wszyscy zaczęli podekscytowani krzyczeć: „Tu jest paleta!”. Zaraz potem wszystko porąbali, schowali do samochodu i wieczorem było asado. Kultura Argentyny jest kulturą wspólnoty i asado jest tego przejawem, bo jednak nikt sobie sam nie rozpali grilla, żeby przygotować kawałek mięsa. To wynika z potrzeby bycia razem. Chodzi o to, żeby zaprosić rodzinę, przyjaciół, posiedzieć, pić wino. Żeby to trwało i trwało.
Ile czasu spędziłaś w Mendozie?
W regionie byłam dwa tygodnie, choć w samym mieście krótko, bo szybko uciekłam w góry: pojechałam pod Aconcanguę i kilka miejsc w okolicy, m.in. do Uspallaty, gdzie kręcono „Siedem lat w Tybecie” z Bradem Pittem. W przeciwieństwie do Patagonii, gdzie trzeba przejechać 1000 km z jednego miejsca do drugiego, w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Mendozy jest masa ciekawych punktów. W samym mieście, które jest ładne, byłam zatem tylko trzy dni. Przez couchsurfing trafiłam do człowieka, który bardzo lubił Polaków i oznajmił, że jego dom jest moim domem i mogę robić, co chcę. Byłam więc couchsurfingowcem-duchem, po prostu zostawiałam w mieście bagaże, brałam namiot i jechałam w góry.
Stamtąd ruszyłaś na północ?
Północy w ogóle nie udało mi się zobaczyć, więc na przyszłość zostały mi jeszcze do odwiedzenia regiony Salta i Jujuy, najbardziej indiańskie – przy granicy z Paragwajem i Boliwią. Tam rdzenni mieszkańcy i ich kultura są silniej obecne. Z Mendozy to jednak kolejne prawie dwa tysiące kilometrów. Dlatego wróciłam do Buenos Aires, a tam było tango...