Wybraliście się tam w podróż pociągiem przez pustynię.
Mój kolega Paweł oglądał kiedyś na National Geographic program o tzw. iron train i zaplanowaliśmy taką eskapadę. To gigantyczny, długi (prawie 2km) pociąg ciągnięty przez cztery potężne, spalinowe lokomotywy. Jeździ z Zuwiratu, niedaleko granicy z Saharą zachodnią do Nawazibu na wybrzeżu. Nie rozumieliśmy, po co ta kolej kursuje akurat tam. Czytaliśmy, że w Nawazibu jest port i jak zaczęliśmy zgłębiać temat, okazało się, że Mauretania, ma gigantyczne złoża żelaza, ale ani jednej huty. To pokazuje, jak nadal działa kolonializm: statki z surowcami po prostu płyną stamtąd do Francji, która produkuje z taniego surowca różne sprzęty i potem sprzedaje je z marżą Mauretanii. Przejechaliśmy się tą kolejką: wystartowaliśmy z miasta, które się nazywa Szum. Kolej jest najprostszym i najbezpieczniejszym środkiem transportu dla lokalnej ludności, więc jadą nią nie tylko turyści, ale też pasterze, którzy muszą przerzucić owce w inne miejsce. Ładują zwierzęta na wagony, rozsypują paszę, żeby nie uciekały, i pociąg powoli jedzie. Dla mnie to było spełnienie takiego dziecięcego marzenia: jazda na pociągu towarowym, i to w dodatku przez pustynię.
Ł. Dosłownie na pociągu?
M. Tak, bo jedzie się na kopach żelaza. Chcesz siku, to musisz uważać, gimnastykować się, żeby nie spaść z tego wagonu, ponieważ barierka na dachu wystaje dosłownie na 10-15cm. Na pustyni jest zimno, a my trafiliśmy jeszcze na burzę piaskową, więc nie była to przyjemna jazda – mróz, wiatr, ziarnka piasku i żelaza w każdym zakamarku. Pociąg jechał około 13 godzin, natomiast cały trud podróży wynagradzał wschód słońca na Saharze. Obudziliśmy się połamani, ale wtedy czuliśmy, że było warto. Robiło się ciepło, widzieliśmy bezkres Sahary i zapominaliśmy o trudach.
Przygotowywaliście się jakoś specjalnie na tę wyprawę?
Mieliśmy problemy na początku, bo nie mogliśmy złapać zasięgu i sprawdzić, o której odjeżdża pociąg, dlatego do miejsca, z którego mieliśmy wyruszyć, przybyliśmy dużo wcześniej. Kupiliśmy niewiele jedzenia, bo podczas nocnego kursu nie planowaliśmy obiadów, mieliśmy dużo wody i – co najważniejsze – stroje BHP Tyvek, w które zaopatrzyliśmy się jeszcze w Warszawie. One chroniły nas od tego całego pyłu. To był strzał w dziesiątkę, bo tyvek nie przepuszczał wiatru i nie wsiąkały w niego metalowe opiłki. Te skafandry uratowały nas w czasie burzy piaskowej, a potem daliśmy je taksówkarzom za dłuższą podwózkę do miasta.
To jednak trochę inne emocje niż zorganizowany trip.
Oczywiście w Mauretanii też możesz przejechać się na quadzie po pustyni czy pokłusować na koniu, ale jak jedziesz sam, to nawet krótka wyprawa okazuje się dużą frajdą, bo trafia się w dziwne miejsca. Jechaliśmy z Dakaru przez Senegal, potem właśnie Mauretania, Sahara Zachodnia, Maroko i powrót. Cała grupa ma za sobą bardzo dużo tripów, wszyscy nawet po ostrym melanży są super zdyscyplinowani. W Mauretanii jest szariat, więc na szczęście nie było alkoholu, co znacznie ułatwiło nam ogarnięcie grupki (śmiech).
Nie baliście się politycznych zawirowań, lokalnych rebelii?
Nie wiem, dlaczego Mauretania jest dość nisko oceniona przez nasz MSZ pod względem bezpieczeństwa – ma 4 gwiazdki. To jest status taki jak Syria.
Być może ze względu na granicę z Mali, gdzie dochodzi do zamieszek?
W Gwinei spotkaliśmy się z Dawidem Fazowskim, podróżnikiem, youtuberem, który ma kanał „Przez świat na fazie”. On niedawno spędził pół roku w Afryce i powiedział nam, że dawno nie był w tak cywilizowanym kraju jak Mali – czuł się spokojnie i bezpiecznie. Opowiadał, że dużo gorzej było w Gwinei (co nas mocno zdziwiło, bo nas Gwinea zaskoczyła pozytywnie). Z kim nie rozmawiamy o podróżach do rzekomo ryzykownych miejsc, to wszyscy mówią, że jakoś udaje im się unikać niebezpiecznych sytuacji. Oczywiście wiele pewnie zależy od momentu, ale to kraje często dużo większe niż Polska, jeśli np. w Słupsku grasowałaby jakaś banda z karabinami, to pewnie niewiele by to zmieniło w Warszawie – oczywiście uogólniam, bo wiadomo, że trafienie na uzbrojoną bandę w Afryce jest możliwe i nie należy do spraw przyjemnych.
Niebezpiecznie może być i w Paryżu.
Heheh oczywiście…lecąc do Gwinei i Bissau, śmialiśmy się, że najbardziej niebezpiecznym przystankiem będzie Paryż i przejazd przez Saint-Denis. A jak lecieliśmy do Mauretanii, że musimy uważać w Kolonii.