(Marcin) Myślę, że w Twojej twórczości też tak jest. Przykładem tego jest projekt z yeti. To droga była dla Ciebie ważniejsza, a ten projekt był konsekwencją tego, co zrobiłaś.
Tak, masz rację. W taką też stronę chciałabym podążać, jeśli chodzi o moje działania twórcze. Z premedytacją nazywam je działaniami twórczymi, a nie sztuką. Chciałabym, żeby moja sztuka miała charakter performatywny, czyli trochę „dziania się w drodze”. Cały czas nie wiem do końca, jak to zrobić, wymyślić, dlatego ciągle w mojej głowie jest pytanie, czy sama podróż może stać się dziełem sztuki.
W książce „Bieguni” Tokarczuk jest scena z lotniska, na którym odbywa się wykład o psychologii podróży. Wedle tej teorii psychologia bycia „tu i teraz” zastępuje, jak rozumiem, potrzebę stałej tożsamości. Dużo mówisz o posthumanizmie i czy ta wizja sztuki jako podróży wynika z potrzeby negocjowania swojej tożsamości?
To bardzo ciekawe pytanie (śmiech). Chyba mam potrzebę negocjowania tożsamości. Tożsamość to nie jest stały konstrukt, jest płynna, zmienna jak świat. Nie przypadkiem pracownia, którą prowadzę na Wydziale Edukacji Artystycznej i Kuratorstwa na Uniwersytecie Artystycznym, nosi nazwę „Sztuka w Perspektywie Międzykulturowej”. Bycie „pomiędzy” jest dla mnie niezwykle ważne, takie są doświadczenia mojej rodziny.
W Nepalu mieszka dużo grup etnicznych. Czy obywatele tego kraju mają wyrazistą, łączącą te grupy tożsamość?
Oni są kompletnie wymieszani. Gdy rozmawiałam z miejscowym, to rozmawiałam z kimś, kto jest obywatelem Nepalu, ale nigdy nie wiedziałam, jaka jest jego narodowość. Mieszkańcy Nepalu mają świadomość przynależności do konkretnej grupy etnicznej, co powoduje, że wielu z nich słabo posługuje się językiem nepalskim. Ale mimo takiego zróżnicowania – a może właśnie dlatego – Nepalczycy współistnieją bez napięć. Ktoś jest buddystą, ktoś hinduistą, nie ma z tym problemu. Mają wiele świąt, a Nowy Rok obchodzą kilka razy w roku.
A co jest spoiwem? Państwowość?
Mam wrażenie, że spoiwem jest po prostu trudne życie. Nie spotkałam się w Nepalu z ludźmi, którzy są z bardzo wysokich kast, elit albo zajmują wysoką pozycję społeczną. Jestem bardzo ciekawa, jak żyją. Chętnie bym wróciła i to zgłębiła.
Z czego żyją w prowincji Mustang?
Na szczęście dla nich jest to obszar turystyczny. Marpha leży na szlaku Annapurny, dlatego powstały tam sklepiki, lokalne hoteliki, restauracje. Wszystkie wioski, które leżą na szlakach, jakoś sobie radzą, ale te poza nimi chyba nie bardzo.
Czy w czasie Twojej rezydencji ktoś jeszcze był tam spoza Nepalu?
Była para z USA, która zajmowała się nauczaniem angielskiego, chłopak z Australii, który filmował wydarzenia w fundacji, i dziewczyna z Finlandii, która robiła swój projekt artystyczny. Spotykaliśmy się na posiłkach. Gotowała nam pani, która przygotowywała też posiłki dla tamtejszych nauczycielek. Jedzenie było bardzo skromne. Na śniadanie płatki ryżowe przesmażone na patelni z cebulą, jajkiem, na obiad ryż i sos z soczewicy, na kolację ten sam ryż, co na obiad, czasem placki roti. Zawsze była jakaś ostra przyprawa, czasem kalafior z ziemniakami jako dodatek do ryżu. Nie było nabiału, masła, mięsa, czasem surowa marchewka. Nie było kawy, bo to towar luksusowy. Jak wróciłam do Polski, wszystkim mówiłam: „Słuchajcie, jak my tu mamy dobrze, jakie mamy proste, komfortowe życie!”.