Nadal czujesz się moskwianinem?
Znam to miasto, mam swoje moskiewskie historie, jednak przez ostatnich sześć lat bardzo dużo rzeczy się w Moskwie zmieniło – to bardzo dynamiczne miasto. Choć wiele zostało też po staremu, choćby muzea. W Poznaniu czuję głód kulturalny, bo w Moskwie co tydzień mogłem odwiedzić przynajmniej jedną dużą wystawę. Każdego dnia można szwendać się po muzeach, bo jest ich tam mnóstwo, kilkadziesiąt, i wszystkie mają spore, zwykle ciekawe kolekcje. W Państwowej Galerii Trietiakowskiej można się zapoznać ze sztuką rosyjską. Jest też Muzeum Sztuk Pięknych im. Aleksandra Puszkina. Składa się z trzech wielkich budynków: w jednym obejrzymy sztukę Ameryki i Europy XX wieku, w drugim – rzeźby antyczne, mumie egipskie i malarstwo do XX wieku, a w trzecim znajdziemy dzieła z kolekcji prywatnych. Ostatnio byłem tam na znakomitej wystawie Ilji Zdaniewicza. To rosyjski artysta pochodzenia gruzińskiego, którego ojciec był Polakiem. Urodził w Tbilisi i był jednym z pierwszych awangardystów i futurystów. Po rewolucji październikowej wyemigrował do Paryża i tam ożenił się z nigeryjską księżniczką. Artysta pracował dla firmy Chanel jako projektant ornamentów do strojów, robił też książki plastyczne.
Gdzie się spotykasz ze znajomymi, gdy wracasz do Moskwy? W centrum?
Centrum unikam. Na placu Czerwonym byłem może z pięć razy w swoim życiu i nigdy nie widziałem mumii Lenina! Tam chodzą turyści, także z Rosji. Gdy teraz jadę do Moskwy, umawiam się w konkretnym barze. Obecnie w rosyjskiej stolicy panuje moda na piwa kraftowe i co chwila powstają nowe puby. Jest ich mnóstwo, zarówno w centrum, jak i poza nim.
A umawiasz się na jedzenie? Podobno w Moskwie poza drogimi restauracjami turysta nie ma gdzie się posilić.
Gdy wracam, zazwyczaj stołuję się w domu. Gdy chcę wyjść na miasto, to co prawda mam wielki wybór miejsc, ale zwykle są one zabójcze dla portfela. Dużo młodzieży spotyka się w McDonaldach, bo inaczej niż w Polsce różnica w cenach między fast foodami a „normalnymi” restauracjami jest bardzo wyraźna. Są też knajpy na osiedlach, np. gruzińskie.
A co jecie w domu?
Gdy jest święto, to mama piecze kaczkę. Jednak typowe jedzenie w moim moskiewskim domu jest gruzińskie. Od czasów ZSRR i mojego dzieciństwa w latach 90. dużo się w rosyjskiej kuchni zmieniło. Kiedyś wszystko było uzależnione od sezonów, a teraz o każdej porze roku można kupić pomidory, paprykę, bakłażany. Dlatego mówię, że kuchnia rosyjska, która była oparta na zaprawach, już nie istnieje. Wcześniej latem przygotowywało się słoiki z piklami i podstawy dań, do których później zimą wystarczyło dorobić sos, by powstał na przykład gulasz. W każdej rodzinie szykowało się jedzenie na zimę, bo bez tego nie byłoby potem co jeść. Teraz to tradycyjne gotowanie zanika.
Nie ma takiego klasyka jak u nas schabowy?
Takim klasykiem jest kotlet mielony takich rozmiarów (Grisza pokazuje złączone pięści – przyp. red.). Podaje się zwykle jego trzy sztuki, a do tego purée ziemniaczane z mlekiem i masłem. Oprócz tego są oczywiście pielmieni.
A street food?
Ponad dwa lata temu władze miasta postanowiły zlikwidować samowolki budowlane na terenach przy stacjach metra. W nocy z 8 na 9 lutego przyjechały buldożery i wymiotły z Moskwy prawie wszystkie budki z jedzeniem, kwiatami i papierosami. A to był ważny element moskiewskiego życia. W stolicy, gdy poznajesz kogoś nowego i chcesz mu wytłumaczyć, skąd jesteś, zawsze mówisz, przy którym przystanku metra mieszkasz. W mieście żyje prawie 13 milionów ludzi i to pozwala się odnaleźć. Przy stacji metra zawsze stały budki, w których można było doładować telefon, były komisy z komórkami, stoiska z gadżetami, cukierkami, papierosami, kwiaciarnia, fryzjer, bary. Te osiedlowe ryneczki były takimi dzielnicowymi centrami. Tam toczyło się życie przed pracą i w drodze powrotnej: robiło się zakupy, spotykało, rozmawiało. Te punkty były bardzo dochodowe, bo każdy musiał tamtędy przejść. Niestety, teraz tego już nie ma.
A więc dlatego nie można nic przekąsić na ulicy?
W Moskwie sytuacja street foodu jest opłakana – nie ma już prawie klasyków. Kiedyś były pierożki, wypieki z farszem – z mięsem, kapustą, jajkiem, grzybami. Teraz już trudno na nie trafić. Jest za to shaurma, czyli kebab po rosyjsku, który można kupić wszędzie.
A bary mleczne?
Barów mlecznych nie ma, ale są stołówki, zwykle przy uczelniach lub zakładach pracy. Czasem trzeba mieć legitymację, żeby tam wejść. Nie jest zbyt drogo, ale też niezbyt smacznie, ale da się zjeść (śmiech).
A co jest w miejscu tych dawnych budek?
Nic. Jest za to czyściej (śmiech).
To gdzie ludzie kupują kwiaty i papierosy?
Nie kupują. Albo kupują hurtowo w galerii handlowej. Oprócz tego na osiedlach są małe markety, odpowiedniki polskich Żabek, i kwiaciarnie.