W Indonezji jest też silna scena metalowa i punkowa.
Tak, chyba najsilniejsza w tej części Azji. Jednak z Japonii wywodzą się najbardziej znane. To są wariaci. Gdzieś muszą odreagowywać.
Jak jechaliśmy z Yogyakarty, na przystanku widziałem punków jak w Jarocinie w 1986 roku. Leżeli na ławce – wyglądali na mocną, kozacką ekipę.
No właśnie. Scena graffiti jest też bardzo mocno rozbudowana.
Czy w Yogyakarcie też was nastolatki nieustannie prosiły o wspólne zdjęcia i o krótkie interview? Ja nie mogłem się opędzić od szkolnych wycieczek, pozowałem do zdjęć non stop – czułem się niemal jak Justin Timberlake.
Bardzo istotne jest to, co mówisz: szkolne wycieczki. To jest zarówno w Indonezji, jak i w Wietnamie – w muzeach, przy zabytkach można spotkać mnóstwo uczniów, studentów, którzy mają specjalne zadania ze szkół: pogadaj z turystą po angielsku. Azjaci chcą się uczyć, dlatego przegramy, Europa przegra, Europa jest stracona.
Poza tym, że w Hanoi i Ho Chi Minh powstają ekskluzywne sklepy i wieżowce, jakie jeszcze zmiany zauważyłeś w Wietnamie?
Lecąc tam 10 lat temu, byłem przekonany, że po przylocie zaraz wyskoczę i dostanę filiżankę pysznej kawy, bo czytałem, że Wietnam jest jednym z największych jej producentów na świecie. Jednak wtedy wypicie kawy w Wietnamie było, przynajmniej dla mnie, rzeczą prawie niemożliwą. Nie istniały kawiarnie, mogłeś dostać jedynie zupę pho na śniadanie, czaj i jeśli już udało ci się zamówić kawę, to jedynie po wietnamsku, bardzo gęstą, zaparzoną w siteczku metalowym. Dałem sobie spokój.
Ja ją lubię. Przywieźliśmy nawet takie sitka.
Też przywiozłem. Przez ostatnie 10 lat to się zrobił biznes. Kwitnie handel uliczny i dobrze, bo pieniądze nie idą tylko do najbogatszych, lecz także coś zarabiają zwykli Wietnamczycy. Jest jakiś rozwój. Jak się nie wtrącasz w politykę, nie piszesz na portalach społecznościowych, że trzeba więcej wolności słowa, to idzie jakoś żyć. Większość się na to godzi. Zatem powstają i te kafejki – masz kawę mrożoną, latte, espresso, wszystko, czego sobie życzysz. I tam nie piją tylko turyści, ale głównie Wietnamczycy – młodsi, starsi, wszyscy. Dotarła do nich rewolucja kawiarniana. Często to są zwykłe budy z plastikowymi krzesełkami – z kawą, podobne do bud z jedzeniem. Zawsze gotowe przyjąć klienta. Nawet jak jest ciasno, nikt cię nie przegoni –krzesełko dla skrzata od razu ląduje pod twoimi nogami.
Chyba nieco gorzej z dbałością o porządek?
Tak, niestety jest sporo śmieci. To są piękne, cudowne miejsca, ale przez 10 lat nic się nie zmieniło na plus, jeśli chodzi o dbałość o wspólną przestrzeń. Może już tak jest. Ludzie, jak się bogacą, to niszczą – taki wniosek można wysnuć z historii rozwoju kapitalistycznego. W dużej mierze polega to na rozgrabianiu biednej natury. W Wietnamie, Indonezji powszechnie korzysta się z plastikowych woreczków, miasta i prowincja są zawalone plastikiem, płynie to rzekami. Gdy podróżujesz Mekongiem, co chwilę łódź się zatrzymuje, bo trzeba ze śruby odkleić worek plastikowy. Tych śmieci jest pełno.
Tak, oni są bardzo witalni, ciekawi świata.
W Hanoi byliśmy w świątyni literatury, ale mają też muzea nauk. Ludzie odwiedzają je tłumnie, by dziękować naukowcom i nauczycielom. I bardzo chętnie wszystko turystom tłumaczą. Nas dorwały dzieciaki i opowiadały nam, co jest w tej świątyni literatury. Pokazały też jej rysunek na banknocie – chyba o nominale 100 tys. dongów. Na każdym banknocie w Wietnamie jest Ho Chi Minh jako ojciec narodu – choć prawdopodobnie jego idee nie do końca współgrają z tym, co partia robi teraz. Na odwrocie zwykle są propagandowe rysunki dokumentujące osiągnięcia techniczne – tamy, elektrownie. W ogóle w Wietnamie nadal widać sporo symboli komunizmu – sierpów, młotów, czerwonych gwiazd. To jednak dyktatura, gdzie opozycjoniści siedzą w więzieniach za pierdoły, ale z drugiej strony w dużych miastach jest coraz więcej ekskluzywnych sklepów.
Tam robi się model chiński – połączenia kapitalizmu z fasadą, nawet nie tyle komunistyczną, ile po prostu partyjną, i technokracją.
W 1989 roku Wietnamowi groził głód. Partia powiedziała wprost: zostawiacie nam rządzenie, my ogarniemy przemysł, złoża naturalne, będziemy się wymieniać z dużymi graczami, wy róbcie sobie swoje małe biznesy. I tak to trochę wygląda: tam wszyscy pracują po siedem dni w tygodniu. Jak są dzieci i wnuki, to pomogą, jak jesteś samotnym staruszkiem, to musisz coś robić, żeby przeżyć, np. coś sprzedawać.
No, ale przecież jest jakiś socjal w Wietnamie?
Niby jest, ale w rzeczywistości emeryturę dostają nieliczni. To samo ze służbą zdrowia – podstawowa jest bezpłatna, ale na hospitalizację trzeba zarobić. Nasza córka w Wietnamie poparzyła nogę podczas jazdy na skuterze, więc odwiedziliśmy kilka szpitali, aby zmieniać opatrunki. Różnie wyglądały, najlepszy był na wyspie Phú Quốc, tylko dlatego, że całkowicie stworzony pod turystów.